Klaudia Tobiasz – pierwszy raz Eurowizję oglądała w 2008 roku, jednak jej pierwsze “dojrzalsze” spotkanie z konkursem to rok 2016, kiedy stała się prawdziwą fanką i znała wszystkie utwory wcześniej. Eurowizja sprawiła, że zaczęła bardziej interesować się kulturą ormiańską.
Eurowizja, jak wszyscy wiemy, nie jest jedynie konkursem piosenek, a (może i przede wszystkim) konkursem krajów i nadawców w niej uczestniczących. To rywalizacja, w którym bierze udział większość europejskich państw, a mają one ze sobą różne relacje i powiązania. Z tego powodu utarły się już pewne stereotypy na temat głosowania regionalnego. Schematy te są powtarzane do tego stopnia, że często oglądając głosowanie, dziwimy się, gdy nagle jeden kraj nie dał żadnego punktu temu, którego byśmy się spodziewali. Głosowanie regionalne bądź polityczne jest więc faktem, ale czy jest to coś nienormalnego? W tym felietonie przyjrzymy się typowym przykładom państw, które lubią się wzajemnie obdarowywać punktami i sprawdzimy czy można to jakoś wytłumaczyć.
Grecko-cypryjski romans eurowizyjny
Jest to chyba najbardziej jaskrawy przykład głosowania polityczno-regionalnego, o którym wie nawet typowy niedzielny widz. Jak wiadomo, Cypr od wielu wieków jest zamieszkiwany przez Greków, w części południowej mówi się po grecku, a będąc na miejscu niejednokrotnie można poczuć się, jakbyśmy byli w drugiej Grecji. Jest też małą wysepką, nie ma zbyt dużej liczby mieszkańców i wielkiej diaspory – a co za tym idzie, kraj ten często reprezentują obcokrajowcy. Z racji tego, że Grecy niemal od zawsze byli na Cyprze, a greccy artyści dobrze znają tamtejszy rynek muzyczny, bardzo często zdarza się, że wysyłają oni swoje propozycje na Eurowizję właśnie na Cypr. Ma w tym swój udział popularna w Grecji wytwórnia Panik Records, która bardzo lubi wysyłać swoich podopiecznych, aby spróbowali swoich sił na Cyprze. Idealnym przykładem artystki, którą swoją eurowizyjną historią połączyła oba państwa jest znana nam wszystkim Eleni Foureira. Eleni kilkukrotnie próbowała reprezentować Grecję w przeszłości, będąc odrzucaną przez grecką telewizję ERT. Udało jej się jednak pojechać z Cypru w 2018 roku, gdzie osiągnęła najwyższe miejsce dla tego kraju. Artystka była wtedy bardzo wspierana również przez Greków, którzy oczywiście obdarowali ją „dwunastką” zarówno podczas półfinału (12 od widzów) i finału (12 od jurorów i widzów). Sytuacja wyglądała podobnie w odwrotnym kierunku. W 2005 roku, kiedy na eurowizji triumfowała Helena Paparizou z Grecji, mogła ona liczyć na douze points od Cypryjczyków. Nie inaczej było w kolejnym roku, gdy konkurs odbywał się w Atenach – reprezentująca gospodarzy Anna Vissi otrzymała maksymalną notę od Cypru. Do ciekawej sytuacji doszło w 2012 roku, gdy eurowizja miała miejsce w Baku. Zarówno Grecję, jak i Cypr reprezentowały artystki mające podwójne, grecko-cypryjskie pochodzenie – Eleftheria Eleftheriou i Ivi Adamou. Panie trafiły do tego samego półfinału i już na tym etapie doszło do wymiany dwunastek pomiędzy państwami. Oczywiście w finale sytuacja powtórzyła się. Co ciekawe, dziewczyny miały okazję poznać się już prywatnie przed konkursem, bo występowały w tej samej edycji greckiej wersji programu X Factor. Zajęły również miejsca obok siebie, bowiem Cypr skończył wtedy na 16 miejscu, a Grecja – na 17.
Bałkański kociołek
O Bałkanach na Eurowizji można napisać naprawdę sporo. Niejednokrotnie piosenki z tego regionu nas wzruszają, a to za sprawą przepięknych etnicznych melodii. Państwa te często pokazywały, że znakomicie rozumieją sens konkursu sięgając po wyróżniające się utwory, śpiewane w języku narodowym. Jak wszyscy wiemy, Serbia, Chorwacja, Słowenia, Macedonia, Czarnogóra oraz Bośnia i Hercegowina wchodziły dawniej w skład jednego państwa – Jugosławii, stąd ich polityczne powiązania są ogromne. Oprócz tego, mamy jeszcze Bułgarię, Albanię i Grecję. Wzajemne polityczne powiązania są obecne także na konkursie – i było to widoczne również w tym roku. Przyjrzyjmy się zatem, jak to wyglądało na tegorocznej Eurowizji. W pierwszym półfinale serbski wokalista Luke Black otrzymał łącznie 35 punktów, w tym 10 od sąsiedniej Chorwacji i skończył na 10. miejscu. Gdyby Chorwacja nie przyznała Serbii żadnego punktu, Luke otrzymałby 25 punktów, co oznaczałoby porażkę w półfinale, na korzyść Sudden Lights z Łotwy, którzy w ten sposób zdobyliby upragniony awans dla kraju. De facto, widzowie z Chorwacji uratowali więc swoich sąsiadów przed katastrofą. Serbowie nie pozostali jednak dłużni, wręczając w półfinale swoje douze points dla Chorwatów z Let 3. W drugim półfinale również można zaobserwować “bałkańską przyjaźń”. Reprezentująca Albanię formacja Albina i Familija Kelmendi otrzymała najwyższą notę od Słowenii (kraj nie należy geograficznie do Płw. Bałkańskiego, ale jest z nim związany), a 10 punktów od Grecji, gdzie mieszka również spora grupa Albańczyków. Słowenia dostała za to “skromne” 4 punkty od Albanii i 2 od Greków. Najciekawiej sytuacja wyglądała jednak w finale. Zaczynając znów od Serbii, pomimo faktu zajęcia niskiego miejsca przez Luke’a, spora część zdobytych przez niego punktów pochodziła z Bałkanów. Gdyby połączyć głosy televotingu i jury, to Serbia otrzymała 11 punktów z Chorwacji, 6 ze Słowenii i 1 punkt z Grecji, co daje w sumie 18 punktów na 30 zdobytych przez Serbów. Let 3 także mogli cieszyć się wsparciem od sąsiadów, z samej Serbii otrzymali łącznie 18 punktów, a do tego jeszcze dwunastka od widzów ze Słowenii i ósemka z albańskiego televotingu. Jeśli chodzi o Albanię, rodzina Kelmendi dostała po 7 punktów ze Słowenii i Grecji i 6 z Chorwacji, więc tu wsparcie było trochę mniejsze. Widzimy więc, że Bałkany hojnie obdarzyły się punktami, które często były na “wagę złota”, jak w przypadku awansu Serbii do finału. A skoro już o Serbii mowa, warto wspomnieć również o świetnym wyniku Konstrakty z Turynu w ubiegłym roku. Serbka, która stała się swego rodzaju ikoną zeszłorocznego konkursu, w finale otrzymała potężne wsparcie regionalne, bowiem maksymalne noty od widzów otrzymała m.in. ze Słowenii, Macedonii Północnej, Chorwacji, Czarnogóry, a także 10 punktów z Bułgarii i 8 z Grecji. Jury także pomogło – ponownie douze points z Chorwacji i Czarnogóry, 10 z Macedonii Północnej i 6 ze Słowenii. Warto pamiętać, że artystka była już znaną na Bałkanach postacią, ale wobec braku awansu większości państw z Bałkanów w tamtym roku, większość punktów poszło na “konto” przedstawicielki regionu.
Wzajemna punktowa ignorancja armeńsko-azerska
Dotychczas omawiałam przykłady wzajemnego wsparcia punktowego, natomiast relacja, jaka na Eurowizji panuje pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem, jest, delikatnie mówiąc, dość chłodna. Myślę, że wszyscy wiemy, że główną przyczyną złych stosunków między tymi państwami jest wieloletnia wojna o Górski Karabach, w wyniku której niemal na każdym polu w przestrzeni publicznej Armenia i Azerbejdżan okazują sobie wzajemną niechęć. Nie trzeba przytaczać konkretnych przykładów, bowiem niemal rokrocznie państwa te ustawiają siebie na przedostatnim lub ostatnim miejscu, co oczywiście wiąże się ze wzajemną, polityczną niechęcią. Nie sposób nie wspomnieć o częstym “dokuczaniu sobie” – rok 2009 jest tego doskonałym przykładem. Podczas pocztówki ormiańskiej wyświetlono posąg, który znajduje się na spornym terenie, czyli w obrębie Karabachu. Azerska telewizja złożyła wtedy skargę do EBU, argumentując to tym, że formalnie monument znajduje się w obrębie państwa Azerbejdżan, więc nie może być kojarzony z wrogim sąsiadem. Do kuriozalnej sytuacji doszło także po konkursie w Moskwie, bowiem wszyscy Azerowie głosujący na utwór “Jan Jan” z Armenii, zostali wezwani do bakijskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie musieli tłumaczyć się, dlaczego zagłosowali właśnie na Armenię, stawiając czoła oskarżeniom ze strony rządu o “stwarzanie potencjalnego zagrożenia” dla kraju.
Czy wzajemne wsparcie punktowe (lub ignorancja) jest czymś normalnym?
Przykładów takiego obdarowywania się punktami jest jeszcze wiele (choćby kraje skandynawskie, państwa byłego ZSRR, albo duet Rumunia-Mołdawia), ale nie starczyłoby miejsca w jednym felietonie, by omówić wszystkie te “patologie”. Wiemy doskonale, że Eurowizja oficjalnie jest (a przynajmniej stara się być) wydarzeniem apolitycznym, gdzie na wyniki w teorii wpływać powinny jedynie takie czynniki jak utwór, wokal i prezentacja sceniczna. W praktyce jednak jest inaczej i moim zdaniem trzeba się z tym pogodzić, ponieważ ciężko oczekiwać od konkursu, w którym biorą udział państwa mające ze sobą takie, a nie inne relacje, by był miejscem całkowicie wolnym od polityki a tym samym, od wzajemnego wspierania się krajów, które są ze sobą związane politycznie, kulturowo czy gospodarczo. Przyznając punkty, okazują sobie sympatię lub jak w przypadku Kaukazu – demonstrują wrogość, która z pewnością zostanie zapamiętana. Jest to rzecz, z którą według mnie nic nie da się zrobić. Odpowiadając więc na pytanie, czy takie praktyki są normalne, odpowiem niejednoznacznie – i tak i nie. Tak – z wyżej wymienionych względów powiązań pomiędzy państwami, a nie – ponieważ powinno się starać odchodzić od takich praktyk i bardziej kłaść nacisk właśnie na te najważniejsze rzeczy, czyli wspomniane już utwór, wokal i staging. Cieszy natomiast, że w stosunku do lat poprzednich da się zaobserwować delikatną poprawę w tym zakresie. Coraz częściej zdarza się podczas głosowania w finale, że państwo, które wszyscy przewidujemy, że w tym momencie otrzyma maksymalną notę, ostatecznie jej nie dostaje i trafia ona do kogoś zupełnie innego, więc możemy stwierdzić, że faktyczna głosowano na piosenkę, a nie na kraj. I o to właśnie w Eurowizji chodzi – głosujmy na utwór, który faktycznie się nam spodobał, bo ma w sobie jakość, a nie dlatego, że reprezentuje dane państwo.
Autorką felietonu jest Klaudia Tobiasz
Źródło: Eurovision.tv, Wikipedia, Youtube , fot.: M. Błażewicz 2023
