Opolskie „Debiuty” okazały się wielkim rozczarowaniem. Tak źle nie było jeszcze nigdy … [RECENZJA]

Patryk Szymańki – pierwszą Eurowizję obejrzał w 2014 roku, a dokładniej konkurs śledzi od sześciu lat. Uwielbia recenzować wszystko co możliwe, od preselekcyjnych propozycji po występy konkursowe. Prywatnie miłośnik sportu i czytania książek.

Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu od kilku już lat wywołuje wśród polskich fanów Eurowizji wiele emocji, najczęściej negatywnych. Wydawać by się mogło, że tegoroczna, 60. edycja, powinna być zupełnie inna od poprzednich lat i stać na najwyższym poziomie, tak jak na jubileusz przystało. Po piątkowym koncercie ,,Debiuty” i zakulisowych wydarzeniach z nim związanych, można śmiało stwierdzić, że nic bardziej mylnego. Wszystko zaczęło się bowiem od sytuacji pomiędzy Dodą, a reżyserem wspomnianego show, czyli Mikołajem Dobrowolskim, którego większość fanów Eurowizji w naszym kraju krytykuje i oskarża o to, że jego „artystyczne wizje” ośmieszają naszych reprezentantów, zamiast pomagać im w walce o najwyższą lokatę. Zarówno głośne InstaStory wokalistki, w którym opowiada o karygodnym zachowaniu wizjonera, jak i komiczne przeprosiny „Dodo” odbiły się, zwłaszcza w środowisku eurowizyjnym szerokim echem i były na gorąco komentowane. Cała ta historia udowodniła, że obawy towarzyszące nam podczas m.in. Eurowizji w Liverpoolu i Rotterdamie były jak najbardziej słuszne, a za sterami stoi osoba zdecydowanie na to stanowisko nieodpowiednia.  

Doda skradła show fenomenalnym recitalem

Zanim opolskiej publiczności przedstawiło się dziesięcioro debiutantów, na scenie miał miejsce ok 20-minutowy recital Dody, który zdecydowanie był najlepszą częścią wieczoru i dał (niestety złudne) nadzieje na świetną, dalszą część nocy. Znakomite przeboje z płyty „Aquaria”, takie jak m.in.: „Melodia ta”, „Wodospady” i „Zatańczę z Aniołami”, wybrzmiały w zupełnie nowej aranżacji za pomocą obecnego na deskach amfiteatru Gromme’ego. Wspomniana wyżej sytuacja doprowadziła do tego, że cały występ finalnie reżyserowany był przez Beatę Szymańską, która zastąpiła dyscyplinarnie odsuniętego Dobrowolskiego; trzeba głośno powiedzieć, że zmiana ta była widoczna praktycznie od pierwszych chwil. Świetna realizacja, znakomite ujęcie show w obrazku i zapierające dech w piersiach wykony wywarły na fanach olbrzymie wrażenie (dało się znaleźć w sieci komentarze, że był to występ na miarę tych, prezentowanych w finałach Super Bowl). Doda na sam koniec nie zapomniała podziękować zarówno swoim wiernym fanom, jak i (co najważniejsze) reżyserce występu, która musiała ratować go zaledwie kilka dni wcześniej. Sytuacja ta pokazała, że w TVP nie brakuje jednostek, które potrafią słuchać i współpracować z wokalistami, starając się jak najlepiej wdrożyć ich pomysły w życie, szkoda jednak, że przyćmiewani są oni przez osoby, które oprócz występów potrafią także negatywnie wpłynąć na psychikę. Zamykając wątek Dody nie sposób nie odnieść się do jej ewentualnego udziału w konkursie Eurowizji. Temat ten rozpala fanów praktycznie każdego roku, a zdania wciąż wydają się podzielone. Nieważne po jakiej stronie w tej dyskusji jesteśmy, patrząc na historię jej kariery i najbardziej ikoniczne występy, trzeba powiedzieć jasno, że jest to idealna kandydatka do reprezentowania nas (oby w niedalekiej) przyszłości. Sama zainteresowana w najnowszych wywiadach mówi, że udział w konkursie nigdy nie był jej celem, należy jednak spodziewać się, że jeśli na Woronicza znajdzie się osoba, która zaproponuje jej długoterminową współpracę, będzie potrafiła słuchać wszelkiego rodzaju rad i pozostanie otwarta na oryginalne pomysły, to wysłanie wokalistki  będzie dla nas najlepszym rozwiązaniem. Pięknie to wszystko się mówi, ale czy możemy liczyć na wdrożenie tego planu, choć w minimalnym stopniu w życie? Patrząc po sytuacji, która obecnie panuje w TVP, szczerze w to wątpię.  

„Debiuty”, czyli smutne zakończenie pierwszego dnia festiwalu

Danie główne piątkowej nocy okazało się być bardzo ciężkie do przełknięcia. Jest mi niezwykle trudno pogodzić się z faktem, że niegdyś jeden z najważniejszych momentów całego festiwalu, obecnie rok do roku „spychany” jest w programie na sam koniec dnia. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że prestiż tego wydarzenia od kilku lat jest praktycznie zerowy, a wszelkie gloryfikujące wypowiedzi o otwieraniu drogi do wielkiej kariery jednego z prowadzących – Aleksandra Sikory (eurowizyjny komentator oraz prowadzący JESC 2019) można włożyć między bajki. Gdy zobaczyłem stawkę tegorocznych „Debiutów” nie spodziewałem się niczego wielkiego, jednak po ich zakończeniu wciąż dochodzę do siebie i nie dowierzam jak bardzo zeszliśmy z poziomu prezentowanego jeszcze nie tak dawno przez m.in. Darię Zawiałow, Korteza i Natalię Sikorę. Całe show przypominało do złudzenia owiane złą sławą, tegoroczne preselekcje – TBSE. Przed każdym występem mieliśmy okazję oglądać krótkie pocztówki wykonawców, następnie na ekranie pojawiały się belki, które wizualnie pozostawiały jednak sporo do życzenia i wyglądały jak wyjęte żywcem z programu „Królowe Życia”. Na scenie amfiteatru zaprezentowało się dziesięciu wykonawców i trzeba przyznać, że była to dwugodzinna droga przez mękę, która z pewnością wynudziła niejednego widza przed telewizorem, ale także będącego szefem jury Marka Sierockiego, przyłapanego na ziewaniu już przy pierwszym występie. Trudno się dziwić, ponieważ Konrad Baum z utworem „Sam jak ty” okazał się być nienajlepszą opcją na rozpoczęcie koncertu. Pomimo, że w ostatniej edycji The Voice of Poland zajął on świetną, trzecią lokatę, to niestety wokalnie „nie dojechał”, czego podsumowaniem była reakcja jednego z widzów, który po występie pokazał do kamery kciuk w dół i pokiwał głową z lekkim politowaniem. Rozczarowała jedna z faworytek, Magda Bereda, której zdecydowanie nie pomogły obecne na wizualizacjach twarze oraz jedna z gorszych prac kamer. Jednym z głównych problemów dla opolskich debiutantów okazał się tekst piosenek, brzmiący miejscami jak napisany za pomocą Chatu GPT, świetnym przykładem był tutaj Kamil Jachyra (były uczestnik TVK) ze swoim utworem, zawierającym dość dziwny, wiecznie powtarzany wers: „Kocham cię, to nie jest żart„. Wśród wielu nużących ballad, ciężko znaleźć kogoś, kto zasłużył na jakiekolwiek wyróżnienie. Jedynym występem, który potrafił przykuć uwagę był dla mnie dość oryginalny wykon Karoliny Fryt, zwyciężczyni „Szansy na Sukces”. Pomimo małego doświadczenia scenicznego, wokalistka podczas utworu „Wykrzycz” zaprezentowała ogromną pewność siebie i charyzmę, której niestety zabrakło większości uczestników. 

Felivers i Jan Majewski nagrodzeni

Niezależnie od poziomu, w każdym konkursie trzeba wybrać zwycięzcę. Głosami jury, w którym oprócz wspomnianego wyżej Marka Sierockiego, zasiadali także m.in. Dominika Gawęda i Piotr Kupicha, zwycięzcą okazał się zespół Felivers (TBSE 2023). Sam wybór był niemałym zaskoczeniem, ponieważ wydawało się, że komisja zamiast stawiać na rockowe brzmienia, skłoni się bardziej ku usypiającej balladzie. Nagrodzona „Szminka” już samym stylem pozostawiła konkurencję w tyle, jednak trzeba przyznać, że w porównaniu do preselekcyjnego „Never Back Down” jest to propozycja znajdująca się kilka półek niżej. Oba te przypadki łączy także niezbyt wymagający tekst; jest to na pewno ważna rzecz, nad którą panowie muszą jak najszybciej popracować. Pomimo tego faktu nie ukrywam, że jestem ich wielkim fanem, dlatego mam nadzieję, że dalej próbować będą swoich sił, w celu dostania się na Eurowizję. Drzemie w nich ogromny potencjał, a rock’n’rollowe brzmienie jest ich ogromnym atutem i zdecydowanie wyróżnia na tle stawki. Niespodzianką i przykrym zwieńczeniem ,,Debiutów” był triumf Jana Majewskiego (TBSE 2023) w głosowaniu publiczności i jest to wybór, którego absolutnie nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Tytuł utworu „Właściwie mi dobrze” idealnie odzwierciedla charakter wokalisty, który chyba sam nie wie czego chce; a jego osobowość sceniczna jest równa zeru. Tym bardziej szokująca okazała się być decyzja, ogłaszająca zwycięstwo Jana decyzją widzów; praktycznie od razu wśród fanów Eurowizji zaczęły pojawiać się domysły o ustawionym głosowaniu i sytuacji identycznej do tej, która miała miejsce w lutym tego roku. Czy to wszystko było zaplanowane? Czy w szeregach TVP jest osoba, która bardzo chce „przepchnąć” Jana dalej, robiąc z niego wielką gwiazdę? Odpowiedzi na te pytania pozostają jedynie domysłami, patrząc natomiast na całą historię Majewskiego, od momentu jego ogłoszenia w stawce TBSE, trzeba powiedzieć, że nawet kupione na Instagramie obserwacje nie zastąpią charyzmy scenicznej, której mu po prostu brakuje. 

Szanse debiutantów na Eurowizję? Zerowe

Jeżeli miałbym podsumować cały koncert jednym słowem to idealnie pasowałoby „nuda”. Naprawdę podziwiam osoby, które wytrzymały przed telewizorami całe dwie godziny i ani przez moment nie miały ochoty wyłączyć odbiorników i iść spać. Jeśli mieliśmy nadzieję znaleźć wśród „debiutantów” osoby, które mogłyby być poważnymi kandydatami na reprezentowanie Polski w przyszłych latach na Eurowizji to niestety się to nie udało. Oprócz wspomnianego już zespołu Felivers nie widzę nikogo innego, kto choć w małym stopniu pasowałby do tej roli. Pomiędzy występami konkursowymi, prowadzący przedstawiali widzom historycznych i najbardziej znanych uczestników „Debiutów” na przestrzeni lat. Retrospekcje te diametralnie obnażyły zmianę poziomu koncertu, która dokonuje się niestety, na naszych oczach. Możemy co roku wspominać świetnych wykonawców, jednak dla widza najważniejsze jest to co dzieje się tu i teraz. A teraz? Opole stało się festiwalem politycznym, na którym większość piosenkarzy nie chce występować. Dopóki obecna sytuacja polityczna w naszym kraju będzie mieć miejsce, to TVP nie wiadomo jakby się nie starało, nie da rady (niestety) tego zmienić.  

Recenzja subiektywna Patryka Szymańskiego. Dyskutuj na temat festiwalu w Opolu na grupie Dziennika Eurowizyjnego na Facebooku TUTAJ.

Fot: @felivers